Przez lekko rozchylone zasłony wiszące w
oknie wleciały pierwsze promienie słońca. Delikatny wiaterek musnął twarz
rudowłosej dziewczynki, powodując jej pobudkę. Nieprzytomnym wzrokiem spojrzała
na zegarek. Wskazywał godzinę 826.
– Nie ma szans. Nie wstaję – przewróciła się
na drugi bok i z powrotem zamknęła oczy.
Niestety, niedane jej było ponownie zasnąć.
Kilka minut później na jej łóżko wskoczył czternastoletni chłopak.
– Wstawaj, gwiazdeczko. Szkoda dnia!
– Dylan, złaź ze mnie! – krzyknęła
zdenerwowana i próbowała jeszcze bardziej przykryć się kołdrą, ale jej kuzyn
skutecznie to uniemożliwił.
W gruncie rzeczy Jennifer wiedziała, że już
nie będzie miała możliwości zasnąć, ale chciała, chociaż poleżeć z zamkniętymi
oczami i rozkoszować się otaczającą ją ciszą. Jednak Dylan miał zgoła inne
plany…
– Nie możesz cały dzień leżeć w łóżku –
zauważył, opierając ręce na biodrach i z rozbawieniem na nią spoglądając.
– A właśnie, że mogę!
– Głupiutka Jenn… – westchnął z uśmiechem. –
Myślisz, że ci na to pozwolę?
Po wypowiedzianym pytaniu chłopak bez
większych wstępów zaczął łaskotać swoją kuzynkę, tym samym wywołując u niej
salwę śmiechu.
– Dy-Dylan! Prze-przestań! – mówiła
błagalnie, próbując złapać oddech między napływającymi chichotami.
– A magiczne słowo? – nie dawał za wygraną.
– Pro-Proszę!
– Jak sobie życzysz – chłopak wreszcie
przestał ją łaskotać i usiadł na brzegu łóżka. Uważnie się jej przyjrzał.
Odkąd pamiętał, Jennifer zawsze była rannym
ptaszkiem. Nie miał pojęcia, dlaczego dzisiaj, w tak wyjątkowy dzień, nagle
postanowiła przeleżeć w łóżku cały poranek, popołudnie i wieczór…
Kiedy napotkał jej piorunujące spojrzenie,
cicho się roześmiał.
– Coś nie tak? – zapytał po chwili.
– Przerwałeś mi wspaniały sen – powiedziała
naburmuszona.
Dylan skrzyżował ręce na piersi.
– Naprawdę? – wyraził zainteresowanie. –
Jaki?
– We śnie byłam czarownicą i mogłam zamienić
cię w żabę.
– I co w tym wspaniałego? – zdziwił się.
– To, że byłeś żabą. I nie było nikogo, kto
mógłby cię odczarować.
Chłopak lekko się uśmiechnął, a zaraz potem
udał, że głęboko się nad czymś zastanawia.
– Ciekawe jakbym wyglądał, jako żaba… –
powiedział w końcu.
– Pewnie zielono – Jennifer rzuciła z
przekąsem.
Brunet z westchnieniem wstał z łóżka,
podszedł do ogromnej szafy, a kiedy ją otworzył, zaczął przeglądać wiszące
wewnątrz ubrania.
– Co robisz? – Jennifer spojrzała na niego,
przekrzywiając głowę.
– Nie widać? Szukam dla ciebie jakiegoś
stroju na dziś.
– Nigdzie się stąd nie ruszam. Daruj sobie.
Chłopak spojrzał na nią, pozornie
rozgniewany.
– Liczę do trzech – oznajmił z powagą. –
Jeżeli nie wyjdziesz z łóżka, osobiście i bez żadnych skrupułów ściągnę z
ciebie piżamę. Wybieraj, Jenn – na jego usta wkradł się lekki uśmiech, a lewa
brew nieznacznie się uniosła.
Znała go od urodzenia i spędzała z nim
bardzo dużo czasu. Nie wierzyła jednak, że jest w stanie zrobić to, czym
właśnie jej zagroził.
Widząc jej wahanie, Dylan podszedł do wciąż
leżącej dziewczyny i oparł ręce na brzegu łóżka.
– Raz… – zaczął przeciągle.
Źrenice Jennifer natychmiast się
powiększyły. Przecież to na pewno kłamstwo… Prawda?
– Dwa… – Dylan chwycił za nogawki jej
krótkich spodenek i lekko się uśmiechnął.
– Nie odważysz się! – zagroziła mu cicho,
ale stanowczo.
Kiedy chłopak nabrał powietrza i już miał
wypowiedzieć kolejną cyfrę, rudowłosa w panice dała za wygraną.
– Dobra, dobra! Już wstaję… – wywróciła
oczami i spojrzała z niesmakiem na kuzyna, który triumfalnie się uśmiechnął.
Nie mogła znieść tego, że dała mu satysfakcję. Wręcz natychmiastowo zmieniając
swoją decyzję, z powrotem opadła na miękką poduszkę i skrzyżowała ręce na
piersi.
– Albo jednak nie – burknęła pod nosem i
odwróciła wzrok w stronę okna.
Po chwili usłyszała jak Dylan wychodzi z
pokoju. Posunęła się za daleko? Powiedziała coś nie tak? Przecież po prostu
chciała zostać dłużej w łóżku. To wszystko. Ten zwariowany chłopak nie mógłby
przecież…
Przerwała swoje myśli, gdy w drzwiach
jej pokoju znowu pojawił się Dylan. Wyglądał na naprawdę zdenerwowanego.
Chociaż nie… Nie był zdenerwowany. Zwyczajnie zmęczony jej bezustannym uporem.
– Chciałem załatwić sprawę pokojowo, ale widzę,
że muszę wziąć to na poważnie – powiedział z tajemniczym uśmiechem i szybkim
krokiem podszedł do łóżka Jennifer.
Nie minęła chwila, kiedy wylądowała na jego
rękach.
– Dylan! – krzyknęła protestująco. – Co ty
wyprawiasz?! Puść mnie!
Zaczęła się szamotać, ale Dylan był
silniejszy niż myślała. Na marne jej wszelki wysiłek…
Skierował się w stronę łazienki i dopiero
wtedy rudowłosa usłyszała szum lejącej się z kranu wody. Od razu zorientowała
się, co jej kuzyn miał w zanadrzu.
– Dylan, to nie jest zabawne! – próbowała
przemówić mu do rozsądku, ale bezskutecznie.
Gdy tylko znaleźli się w łazience, brunet
bezceremonialnie wrzucił swoją kuzynkę do wanny z lodowatą wodą.
Krzyk dziewczyny można było usłyszeć
dosłownie w całym domu, przez co praktycznie natychmiast na piętrze pojawili
się rodzice rudowłosej.
– Co się tutaj dzieje?! – William, ojciec
Jennifer, z niedowierzaniem chwycił się za głowę i po chwili przeniósł wzrok na
siostrzeńca swojej żony.
– Wygląda na to, że trochę zbyt brutalnie
obudziłem Jenn – powiedział, lekko zawstydzony wynikłą sytuacją.
Tak, masz za swoje, rudowłosa pomyślała
przelotnie posyłając mu mordercze spojrzenie.
Tymczasem Elena z niedowierzaniem pokręciła
głową.
– Ty – wskazała na Dylana. – przynieś
Jennifer coś do przebrania. A ty – przeniosła wzrok na córkę. – Wyjdź z wanny i
natychmiast się wysusz. Chyba nie chcesz leżeć w łóżku z wysoką gorączką,
prawda?
Po tych słowach rodzice dziewczyny wyszli z
łazienki i zamknęli za sobą drzwi.
Dylan z delikatnym uśmiechem spojrzał na
stojącą na małym dywaniku, trzęsącą się kuzynkę.
– Nie żeby mnie to w jakiś sposób
podniecało, ale twoja piżama lekko prześwituje – powiedział stosunkowo niskim
głosem, z niecierpliwością oczekując jej reakcji.
Nie musiał długo czekać. Po niedługiej
chwili w jego stronę nadleciała suszarka do włosów, a zaraz po niej butelka z
szamponem i małe lusterko, którego Elena używała codziennie rano. W niedługim
czasie łazienka wyglądała jak totalne pobojowisko.
– Jenn, uspokój się! – chłopak próbował
opanować sytuację. – Nie musisz we mnie rzucać tymi wszystkimi przedmiotami.
Zobacz, potłukłaś nawet lustro swojej mamy…
Brunet z niedowierzaniem spojrzał na swoją
kuzynkę i natychmiast zamilkł. Jej źrenice były rozszerzone od strachu.
– Dylan… – zaczęła przeciągle, starając się
wydobyć z gardła choćby najcichszy głos. – To… To wcale nie byłam ja…
– Jenn, o czym ty…
Nie zdążył nawet dokończyć pytania, kiedy w
łazience z powrotem pojawili się Elena i William.
– Oboje macie szlaban! – Elena krzyknęła ze
zdenerwowaniem, pospiesznie rozglądając się po pomieszczeniu. – Nieodwołalnie.
Żadne z was nie wyjdzie z domu dopóki mu na to nie pozwolę. Czy to jasne?
Oboje przytaknęli posłusznie, nie bardzo
wiedząc, co odpowiedzieć.
– Macie natychmiast posprzątać ten bałagan,
ubrać się i zejść na śniadanie – oznajmiła z niesamowitą powagą. – I jeszcze
jedno – popatrzyła na córkę. – Ktoś przysłał do ciebie list. Leży w salonie, na
szklanym stoliku.
Zaraz po wyjściu rodziców, Dylan bez słowa
wrócił do pokoju kuzynki i przyniósł jej ubrania, aby w końcu mogła wrzucić na
siebie coś suchego i zszedł na dół, do salonu.
Wkrótce pojawiła się tam i Jennifer. Z
zaciekawieniem przyglądała się białej kopercie ze szmaragdowymi literami.
– To chyba pomyłka – stwierdziła, wycierając
jeszcze wilgotne włosy.
– Niemożliwe. Są tu twoje dane, widzisz? –
Dylan wskazał na zgadzający się adres i nazwisko. – To na pewno list do ciebie.
Otwórz go.
– No dobrze – Jennifer delikatne rozerwała
kopertę i z uwagą czytała list.
– Mojej sowy? Dylan czy to znowu jakiś twój
dowcip?
– Tym razem to nie ja – wziął list od
Jennifer przyglądając mu się uważnie. – Trochę się różni od tego, który ja
dostałem.
– Ty też dostałeś taki list? – spytała ze
zdziwieniem Jennifer.
– Tak. Dokładnie dwa lata temu.
– A to oznacza… że jesteś czarodziejem?
Magia naprawdę istnieje?
– Oczywiście.
– Udowodnij to.
– Nie mogę czarować poza szkołą. A poza tym,
chyba nie muszę ci udowadniać, że magia istnieje. Po tym, co się stało w
łazience nie powinnaś mieć, co do tego wątpliwości.
– Więc to nie żart? To wszystko prawda?
– Oczywiście.
– Dlaczego nie mówiłeś, że jesteś
czarodziejem?
– Po pierwsze. Czarodzieje nie mogą się ujawnić
przed mugolami.
– Przed kim?
– Przed osobą niemagiczną. A po drugie
uznałabyś, że się wygłupiam.
– Coś w tym jest.
Jennifer spojrzała raz jeszcze na list, a
następnie na kartkę ze szkolnym wyposażeniem. Próbowała sobie wyobrazić reakcję
sprzedawcy w księgarni, gdy pokaże mu wykaz podręczników.
– Nie kupisz tego w normalnej księgarni –
zaśmiał się Dylan. – Musisz się udać, według twojego listu, na Ulicę Pokątną.
– A jak mam się tam dostać? Nawet nie wiem
gdzie to jest.
– Myślę, że w tym pomogę ja – za ich plecami
rozległ się obcy głos. Jenn i Dylan odwrócili się gwałtownie. Za nimi stała
kobieta w granatowej szacie. Włosy miała upięte w wysokiego koka.
– Kim pani jest?
– Nazywam się Anastasia Fortis. Ty zapewne
jesteś Jennifer?
– Tak, ale… skąd pani to wie?
– Zostałam przysłana, aby pomóc ci w
dostaniu się na Ulicę Pokątną – uśmiechnęła się do niej. – Jesteś gotowa?
– Chyba… tak.
– Nie bój się, gwiazdeczko. Pójdę z tobą –
Dylan objął kuzynkę ramieniem i posłał jej przyjacielski uśmiech.
– Więc chodźcie – oznajmiła entuzjastycznie.
– Złapcie mnie za ręce i trzymajcie się mocno.
Po chwili wahania dzieci spełniły prośbę
kobiety i zaraz potem cała trojka zniknęła z głośnym trzaskiem.
Znaleźli się na zatłoczonej uliczce. Po obu
jej stronach znajdowały się sklepowe witryny. Na jednej z nich stały manekiny
odziane w różnorodne szaty. Cóż… „stały” to złe określenie. Manekiny „prezentowały”
noszone przez nie szaty. Jennifer nie mogła odwrócić wzroku od żadnego sklepu,
natomiast Dylan czekał aż jego kuzynka wreszcie odejdzie od danej wystawy.
– No dobrze. Tutaj was zostawię. Muszę kupić
kilka materiałów. Znajdziecie mnie w którejś z kawiarń – Anastasia oznajmiła
niezwykle neutralnie i gdy już miała odchodzić, nagle coś jej się przypomniało.
– I jeszcze jedno – dodała po chwili. – Zacznijcie swoją wycieczkę od wizyty w
Banku Gringotta. To ten biały budynek na końcu ulicy.
– No chodź, gwiazdeczko – Dylan ze
znudzeniem pociągnął kuzynkę za rękę. – Będziesz miała czas, aby się tu
rozejrzeć.
– Ale… ja nie mam pieniędzy.
– Spokojnie. I tak miałem zamiar wybrać się
na zakupy, więc mogę zapłacić i za twoje.
– Nie chcę żebyś za mnie płacił.
– Więc inaczej… – westchnął. – To jest
pożyczka. Oddasz mi pieniądze, kiedy wrócimy do domu, zgoda?
– Zgoda. To gdzie najpierw?
– Moja droga, najpierw to ja muszę pieniądze
wymienić. Nie zapłacimy tu mugolskimi.
Weszli do ogromnego, białego budynku. Przy
biurkach pracowały Gobliny. Jeden spojrzał na Jennifer, mrucząc coś w stylu
„kolejny człowiek się patrzy”. Dziewczynka trzymała się blisko swojego kuzyna,
gdy ten wymieniał banknoty na stosy złotych, srebrnych i brązowych monet.
– Dziękuję – powiedział do jednego z
goblinów i odwrócił się do Jennifer. – Chodź, gwiazdeczko.
– Co to za pieniądze?
– Te złote to galeony, srebrne – sykle, a
brązowe to knuty. Jeden galeon to 17 sykli, a jeden sykl to 21 knutów.
– To gdzie idziemy najpierw?
– Najpierw po szatę.
Weszli do sklepu z szyldem Madame Malkin. Jenn
od razu została zabrana na przymiarkę, gdy właścicielka spytała ją czy pierwszy
raz jedzie do Hogwartu. Dylan tylko
stał i się przyglądał jak jego mała gwiazdeczka stoi z rozłożonym na ramionach
czarnym materiałem. Nawet podeszła do niego jedna z pracownic, pytając, czy on
też przyszedł po szatę.
Nie minęło nawet piętnaście minut, kiedy
Jennifer stała przed nim z zapakowanymi szatami. Kociołek kupili szybko, nawet
nie było się, nad czym zastanawiać.
– Co musisz jeszcze kupić?
– Podręczniki i… różdżkę.
– Po książki pójdziemy na samym końcu żeby
tyle nie nosić.
Weszli do sklepu Ollivandera. Nie był duży,
ale za to bardzo pojemny. Na ścianach było dużo długich i wąskich pudełek. Jenn
nawet nie zdążyła się rozejrzeć, gdy nagle zmaterializował się przed nią sprzedawca.
– Witam, zapewne przybyłaś, aby nabyć u mnie
różdżkę? – zapytał z uśmiechem.
– Tak – odpowiedziała niepewnie.
– Wspaniale. Powiedz mi, w której ręce jest
moc?
– Jestem praworęczna – odpowiedziała
pospiesznie. Po chwili magiczny metr zaczął ją dokładnie mierzyć.
– Proszę wypróbować tę. 15 i ¼ cala, Brzoza,
Włókno z serca Smoka, Giętka.
Chciała lekko machnąć różdżką, ale
sprzedawca zaraz wyrwał ją z ręki dziewczyny. Nie protestowała. Widocznie on wiedział
lepiej.
– Wypróbuj tę. 9 cali, Lilak, Kolec jadowy Akromantuli,
Sztywna.
Chwyciła różdżkę, ale od razu została jej
pozbawiona.
– Może ta będzie odpowiednia. 12 i ¾ cala,
Drzewo różane, Włos z grzywy Jednorożca, Bardzo giętka.
Podał różdżkę i gdy tylko ją chwyciła,
poczuła przyjemne ciepło rozchodzące się po całym ciele. Uśmiechnęła się przy
tym lekko i usłyszała głos sprzedawcy.
–
Różdżka sama wybiera sobie czarodzieja. Ta, która cię wybrała jest bardzo ufna
swojemu właścicielowi. Dbaj o nią – gdy to powiedział zapłaciła za różdżkę, a
on zniknął na zapleczu.
– Do widzenia – powiedziała z nadzieją, że
to usłyszał.
– Zostały tylko podręczniki i będziemy mogli
wracać – Dylan oznajmił entuzjastycznie, zamykając za sobą sklepowe drzwi.
– Mam tylko nadzieję, że to nie jest sen.
– To nie sen – zapewnił. – To nasza
rzeczywistość.
Gdy przechodzili obok sklepu z miotłami,
usłyszeli jakiś hałas. Po chwili, przez główne drzwi wypadł ciemnowłosy
chłopiec, dosłownie zwalając Jennifer z nóg.
– Aaron! Co ty na Merlina wyprawiasz?! –
podchodzący do niego brunet widocznie się oburzył.
Jednak chłopak nie zdążył odpowiedzieć,
ponieważ jego starszy towarzysz pociągnął go za kaptur bluzy, tym samym
zmuszając go do podniesienia się z oszołomionej Jennifer.
– Nic ci się nie stało? – zapytał, pomagając
jej wstać.
– N-nie.
– Lucas? Co ty tu robisz? – Dylan popatrzył
na podającego rękę Jennifer chłopaka i lekko się zdziwił.
– Dylan! Nie wiedziałem, że już umawiasz się
z dziewczynami.
– A ja nie wiedziałem, że dorabiasz, jako
niańka…
– Dobrze cię znowu widzieć.
– Ciebie również. Więc to jest Aaron, tak? –
zapytał dla upewnienia.
– Tak. A kim jest twoja towarzyszka?
– To moja kuzynka, Jennifer.
– Co powiesz na to, żeby gdzieś usiąść? –
zaproponował. – Dzieciakom kupi się coś słodkiego, a my sobie pogadamy.
Dylan ochoczo poparł propozycję przyjaciela
i po chwili wszyscy siedzieli w jednej ze znajdujących się na ulicy kawiarni.
Lucas postanowił zamówić mocne espresso, a jego czerwony po korzonki włosów,
siedzący obok Jennifer kuzyn zrezygnował z czegokolwiek, twierdząc, że nie ma
nic ochoty. Rudowłosa natomiast poprzestała na gałce waniliowych lodów.
– Dylan…? – Lucas zapytał wyczekująco i
podnosząc brew, spojrzał na przyjaciela.
– Latte – brunet oznajmił krótko i
zdecydowanym ruchem zamknął kartę.
– Typowe – z uśmiechem wywrócił oczami i
przeniósł wzrok na Jennifer. Jej reakcja podpowiedziała mu, że podzielała jego
zdanie. A więc wiedziała…
Po niedługim czasie każdy otrzymał swoje
zamówienie. Oprócz Aarona, rzecz jasna.
– Twoi rodzice już wrócili z misji?
Lucas przez chwilę wpatrywał się w swoją
kawę, nie odpowiadając.
– Pytałem w Ministerstwie – odpowiedział po
chwili. – Ciągle mnie zbywają.
– To jeszcze nie znaczy, że oni nie wrócą.
– Wiem, ale… każdy mi mówi, że mam być
dzielny i czekać na ich powrót. Tylko ta misja trwa już sześć miesięcy.
– W pewnym stopniu cię rozumiem. Moja
rodzina praktycznie się mnie wyrzekła. Ale to ty musisz zdecydować, czy
będziesz chował w sobie żal, czy pójdziesz naprzód.
– Nie cierpię, kiedy się tak wymądrzasz –
zaśmiał się po raz pierwszy podczas tej rozmowy. – Ale dzięki. Taka gadka serio
pomaga.
– Wiesz, gdzie mnie znaleźć – Dylan poklepał
go po ramieniu. – Dobra, to my się z Jenn zbieramy. Cześć, Aaron. Do zobaczenia
Lucas.
Gdy Dylan i Jenn byli już przy drzwiach
usłyszeli strzępek rozmowy Lucasa i Aarona.
– Aaron, co ci jest? Dlaczego w ogóle się
nie odzywasz?
– Widziałem aniołka – oznajmił nagle – Umarłem,
prawda?
Po kupieniu wszystkich potrzebnych
podręczników, Dylan i Jennifer szczęśliwym trafem odnaleźli Anastasię, która
wedle ich życzenia teleportowała się z nimi z powrotem do domu dziewczyny.
– Zapomniałabym. To twój bilet na pociąg –
oznajmiła z uśmiechem i podała wspomniany przedmiot nieco zdziwionej jedenastolatce,
po czym zwyczajnie zniknęła.
Jennifer bezwładnie opadła na kanapę i
zamknęła oczy. Wciąż nie mogła uwierzyć w to, co działo się wokół niej. Ona?
Czarownicą? Szkoła magii, zaklęcia, eliksiry, różdżki, czary… Wszystko brzmiało
jak niepodważalny absurd. A jednak… Właśnie wróciła z magicznych zakupów. Mało
tego: teleportowała się. Zrobiła coś, co uważała za niemożliwe do wykonania.
Racja, Dylan opowiedział jej, co nieco o
magii, ale i tak z trudem potrafiła przyjąć to do wiadomości.
– Zmęczona? – brunet zapytał z lekkim
rozbawieniem i usiadł obok niej.
– To nie jest sen, prawda? – zapytała,
otwierając oczy. – Nie obudzę się zaraz w swoim pokoju?
– Nie, Jenn. Wszystko dzieje się naprawdę –
przyznał. – Jesteś czarownicą i będziesz uczęszczała do szkoły magii.
Rudowłosa spojrzała na swoją śnieżnobiałą
sowę i lekko się uśmiechnęła.
– Nazwę ją Etain. Co ty na to?
Zanim chłopak zdążył otworzyć usta, spotkał
się z przenikliwym spojrzeniem swojej ciotki, która razem z mężem właśnie
wróciła do domu.
– Jennifer – zmierzyła córkę wzrokiem. –
Wytłumacz mi, co w naszym salonie robi to zwierzę? Nie wspominając już o tych
wszystkich książkach.
– Zaraz ci wszystko wytłumaczę…
– Mam taką nadzieję.
Uprzedzając swoją kuzynkę, Dylan podszedł do
stolika, na którym leżał list i podał go ciotce.
Kobieta z uwagą i nieukrywanym zdziwieniem
wczytywała się w każde kolejne słowo.
– To jakiś żart, tak? – zapytała, kiedy
dotarła już do ostatniej kropki i podała list mężowi.
– Nie, ciociu. To wszystko prawda – Dylan
zerknął przez ramię na Jennifer i lekko przygryzł dolną wargę swoich ust. –
Wasza córka potrafi czarować. To, dlatego zastaliście w łazience taki bałagan.
Jenn nie musiała nawet dotykać tych wszystkich przedmiotów żeby zaczęły fruwać
po całym pomieszczeniu.
– Dylan, to nie jest zabawne…
– Oczywiście, że nie, ciociu. Ale to prawda
– oznajmił cicho. – Ja też jestem czarodziejem.
Brunet spojrzał na stertę książek i pudeł
leżących tuż obok kanapy. Westchnął. Z tylnej kieszeni spodni wyjął
przypominający wyrzeźbiony patyk przedmiot.
– Zobacz, to moja różdżka. A to… – sięgnął
tym razem po podręcznik. – … książka na moje magiczne zajęcia.
Chłopak przeniósł wzrok na Williama.
– Wujku?
Mężczyzna spojrzał na roztrzęsioną Elenę i
cicho westchnął.
– Brzmisz wiarygodnie, ale nie wiem, co o
tym sądzić. Poza tym, wymknęliście się z domu podczas szlabanu.
Jennifer odwróciła wzrok w stronę okna. Nie
chciała kłócić się z rodzicami, ale wiedziała, że to nie będzie łatwe. Zostali
postawieni przed faktem dokonanym. Ich córka była czarownicą i będzie musiała
przenieść się do szkoły magii. Przecież nie mogli zaakceptować czegoś takiego
zaraz po otrzymaniu wiadomości…
– Mamo, tato – rudowłosa odezwała się nagle.
– Wiem, że trudno wam to przyjąć, ale Dylan mówi prawdę. Też byłam zdziwiona.
Jednak… chcę spróbować. Chcę pójść do szkoły magii.
William i Elena spojrzeli na swoją córkę z
rodzicielską troską. Pragnęli dla niej wszystkiego, co najlepsze. Nie mieli,
więc wyjścia. Jeżeli Jennifer chciała właśnie tego, musieli zaakceptować jej
wybór.