piątek, 25 września 2015

Rozdział drugi. Początek przygody

   – Dylan! – Jennifer krzyknęła z góry, mając nadzieję, że jedzący w kuchni śniadanie kuzyn ją usłyszy. – Nie widziałeś mojej różdżki?!
   Brunet przełknął kęs i przeciągle westchnął.
   – Nie mów mi, że ją zgubiłaś…
   – Nie zgubiłam – rozłożyła ręce, schodząc po schodach. – Po prostu gdzieś ją położyłam i nie mam pojęcia gdzie.
   Dylan wyszedł do salonu i popatrzył na nią z niedowierzaniem, a zaraz potem wybuchnął śmiechem, kiedy Jennifer poślizgnęła się na czymś, co leżało na ostatnim schodku i o mało, co nie runęła jak długa.
   Zguba poturlała się prosto pod nogi chłopaka. Podniósł ją.
   – Znalazłem – oznajmił triumfalnie i jeszcze raz się roześmiał.
   – To nie jest zabawne!
   – Trochę tak – uśmiechnął się znowu. – Nieuważna jak zwykle.
   Jennifer szybkim ruchem ręki zabrała swoją własność.
   – Ja ona się tu znalazła?
   – No nie wiem… Może zabrały ją chochliki? – zażartował lekko, ale zaraz potem spoważniał, patrząc na reakcję kuzynki. – Co jest? – zapytał zaniepokojony.
   – A co jeśli mnie tam nie zechcą? – powiedziała, czując zbierające się w oczach łzy.
   Dylan kucnął przed nią i odgarnął kosmyk rudych włosów w jej czoła.
   – Posłuchaj mnie uważnie – Jennifer popatrzyła na niego nieco zaczerwienionymi oczami. – To nie przypadek, że właśnie ty dostałaś ten list. Jesteś wyjątkowa. I nie, dlatego, że jesteś czarownicą. Liczy się to, co masz w sercu i jeśli uwierzysz w siebie, dokonasz wspaniałych czynów. A teraz głowa do góry, chcę zobaczyć twój szczerbaty uśmiech.
   – Ty głupku!
   Dylan roześmiał się cicho.
   – I to właśnie jest Jenn, którą znam.
   – Jest tak strasznie jak się wydaje? – zapytała po chwili.
   – Tylko na początku – przyznał. – Potem się przyzwyczaisz.
   – Ale co jeżeli…
   – Żadnych, ale – pokręcił głową i spojrzał na zegarek.
   Wybiła godzina 830.
   – Czas na mnie – oznajmił od niechcenia i ucałował ją w policzek na pożegnanie. – Powodzenia, gwiazdeczko.
   Chłopak podszedł do miedzianego czajniczka stojącego na stoliku, po czym po prostu zniknął. Jennifer jeszcze przez moment spoglądała na miejsce, gdzie przed chwilą znajdował się jej kuzyn.
   Wróciła do swojego pokoju. O godzinie 1000 miała pojawić się Anastasia i zabrać ją oraz jej rodziców na peron 9 i ¾. Nie miała nawet ochoty na śniadanie. Rozejrzała się po swoim pokoju. Nie należał do małych, najwięcej miejsca zajmował regał z książkami. Obok niego stało biurko, na którym leżały jeszcze zeszłoroczne podręczniki i zeszyty. To był jej ostatni rok w normalnej szkole.
   Spojrzała w stronę szafki nocnej, stojącej obok jej łóżka. Na szafce znajdowały się tylko dwie rzeczy: zegarek z budzikiem oraz jej pamiętnik. Przez chwilę zastanawiała się, czy zabrać go ze sobą. W końcu pisała w nim odkąd tylko pamięta… Po chwili namysłu schowała pamiętnik do stojącego na środku pokoju kufra.
   Dochodziła godzina 955. Jennifer zeszła do salonu, gdzie rodzice wciąż dyskutowali na temat jej szkoły.
   – A co jeśli to wszystko jest jakimś chorym żartem? – Elena nie dawała za wygraną.
   – Mnie też się to wszystko nie podoba, ale widziałaś te dziwne książki...
   – Książki nie są jeszcze powodem, dla którego mam wysyłać córkę do jakiegoś miejsca, które pewnie nie istnieje – protestowała.
   – Myślisz, że ja chcę, aby uczyła się jakiś magicznych sztuczek?
   – Tato? – zagadnęła cicho stojąca u podstawy schodów Jennifer.
   – Tak wiewióreczko?
   – Pomożesz mi znieść kufer?
   – Oczywiście – uśmiechnął się i wykonał kilka pierwszych kroków w stronę jej pokoju.
   Elena pogłaskała Jenn po włosach.
   – Jesteś pewna, że chcesz tam jechać?
   – Tak.
   – Nawet nie wiemy, gdzie to jest.
   – Pani Anastasia wie – oznajmiła z przekonaniem. – Poza tym, słyszałam waszą rozmowę.
   Bez dalszych słów rudowłosa wyszła z salonu i skierowała się do ogrodu, gdzie stała klatka Etain. Sówka spojrzała na nią swoimi ślepiami.
   Po chwili za Jennifer pojawiła się Elena.
   – Kochanie… To, że chcesz iść do tej szkoły magii jest twoją decyzją. My po prostu obawiamy się o przyszłość naszej jedynej córki. Wiesz, że wolałabym abyś poszła do prawdziwej szkoły.
   – Chcesz, żebym była taka jak wy.
   – Po prostu się o ciebie martwię. Jesteś moją małą córeczką i zawsze nią będziesz. A teraz chodź. Zjawiła się ta kobieta, która ma nas zaprowadzić na twój pociąg.

   William właśnie skończył wkładać kufer do bagażnika, gdy obok niego zjawiły się Elena, Jennifer i Anastasia. Po chwili wsiedli do samochodu.
   – Możemy jechać?
   – Tak – odpowiedziała Elena.
   – Zna pan drogę na dworzec King’s Cross?
   – Oczywiście, że znam drogę.
   – Świetnie. To niech pan jedzie.
   Przez całą drogę Anastasia opowiadała o Hogwarcie i o świecie magii. Jennifer chłonęła każde jej słowo. Gdy panna Fortis zaczęła opowiadać o magicznych stworzeniach, przed ich oczami ukazał się gmach stacji King’s Cross.
   Anastasia spojrzała na wielki zegar. Była godzina 1045.
   – Niestety, ale musicie się państwo tutaj pożegnać.
   – Dlaczego? – spytała Elena.
   – Mugole nie mają możliwości dostania się na ten peron. Przykro mi.
   Czy mogli się sprzeciwić? Oczywiście. Ale co by to dało?...
   Wszyscy troje w końcu wysiedli z samochodu. Jennifer przytuliła swoich rodziców najmocniej jak potrafiła.
   – Niedługo wrócę – oznajmiła pocieszająco.
   – Będziemy czekać – odpowiedzieli oboje i ledwo powstrzymując łzy, patrzyli jak ich córka oddala się z panną Fortis.
   Szły w stronę barierek między 9 i 10 peronem.
   – Nigdzie nie widzę peronu 9 i ¾.
   – Nie zobaczysz go. Jest ukryty przed mugolami.
   – Dlaczego?
   – Gdyby mugole dowiedzieli się, że magia istnieje ciągle by nas prosili o jakieś przysługi. A to coś magicznie naprawić, a to kogoś uzdrowić. Nie dali by nam spokoju.
   – A więc, gdzie jest ten peron?
   – Trzeba iść prosto na ścianę, między 9 i 10 peronem.   Jeśli się boisz to pobiegnij.
   Jennifer niepewnie ustawiła swój wózek z bagażem przed wyznaczoną przez Anastasię ścianę. Pełna wątpliwości, ale i zarazem ciekawa, co się stanie, zaczęła biec prosto przed siebie. Gdy myślała, że zaraz wpadnie na ścianę, ona po prostu przez nią przebiegła. Po chwili znalazła się na zatłoczonym peronie 9 i ¾. Na torach stała czerwona lokomotywa z napisem Express Hogwart. Do lokomotywy przyczepiony był sznur wagonów. Gdzie nie spojrzeć widać uczniów żegnających się z rodzicami.
   – Nie stój tak tylko zajmij sobie przedział. Później będzie tylko trudniej.
   – A co z bagażami?
   – Spokojnie. Będą w przedziale bagażowym. Ach, ale najpierw wyjmij z kufra szatę, aby przebrać się przed wyjściem.
   – Nie mogę pójść później do bagażowego?
   – Będzie z tym problem… Jest wielu uczniów i wiele bagaży. Nie dokopałabyś się do swojego – stwierdziła z lekkim uśmiechem.
   – Rozumiem.
   – Do zobaczenia w szkole – to powiedziawszy, po prostu zniknęła.
   Jennifer powoli weszła do czerwonego pociągu. Rozejrzała się wewnątrz i ruszyła w głąb wagonu, szukając wolnego przedziału. Przeszła obok żywo dyskutujących chłopaków. Jeden z nich wyglądał znajomo.
   – Stary, jesteś pewien, że jej sobie nie wymyśliłeś? – jeden z nich zapytał z pewną dozą wątpliwości.
   – Aż takiej wyobraźni to ja nie mam – stwierdził drugi. – Mówię ci: ona istnieje naprawdę.
   – Aaron, wiesz, że jestem twoim przyjacielem, ale jeśli nie przestaniesz opowiadać o tym twoim aniele to osobiście wyślę cię do św. Munga.
   Aaron? Czy to nie ten chłopak, którego spotkałam na Pokątnej?, pomyślała przelotnie i ukradkiem na niego spojrzała.
   Nie, jest zbyt rozmowny jak na niego…
   Ruszyła dalej w głąb wagonu, w poszukiwaniu upragnionego przedziału. Znalazła w miarę pusty. Siedziała w nim dziewczyna o zielonych włosach.
   – Można? – Jennifer zapytała trochę nieśmiało.
   Nieznajoma spojrzała w jej stronę i uśmiechnęła się szeroko.
   – Pewnie! – rzuciła entuzjastycznie.
   Rudowłosa usiadła naprzeciw niej.
   – Jestem Sol, a ty?
   – Jennifer.
   Poczuła nagle szarpnięcie. Pociąg właśnie ruszył i zmierzał do nowego początku. Jechali mijając piękne, zielone pagórki. Krajobraz za oknem był naprawdę fantastyczny.
   Po chwili usłyszała dźwięk otwieranych drzwi do przedziału. Gdy się odwróciła, zobaczyła dwie dziewczyny w jej wieku. Ta, która otwarła drzwi była brunetką o piwnych oczach. Na policzkach miała piegi. Druga była najbardziej radosną osobą, jaką Jenn kiedykolwiek widziała. Jej niebieskie oczy wręcz promieniowały entuzjazmem.
   – Tu jest wolne, prawda? – spytała niebieskooka. – Wszędzie taki tłok, że nawet nie ma gdzie stopy postawić.
   – Chyba znajdą się dwa miejsca – Jenn uśmiechnęła się do przybyłych.
   – Świetnie – obie dziewczyny usiadły na wolnych miejscach. – Jestem Luna, a to… przypomnisz jak się nazywasz? Mam słabą pamięć do imion.
   – Nazywam się Katniss. A wy, kim jesteście?
   – Ja jestem Sol, a to jest Jennifer.
   – Miło was poznać.
   – Was też.

   Przez całą drogę dziewczyny rozmawiały o swoich zainteresowaniach, rodzinie, a w szczególności o sobie. Jennifer dowiedziała się, że czarownice pochodzą z rodzin czystej krwi, ale nie przywiązują do tego szczególnej uwagi. Zapewniły ją, że nie mają nic przeciwko temu, że pochodzi z rodziny mugoli.
   – W jakim domu chcecie być? – spytała Luna.
   – Domu? – zdziwiła się rudowłosa.
   – No tak. Ty nic nie wiesz... – westchnęła. – Więc opowiem ci, co nie, co na ten temat.
   – Byłabym wdzięczna.
   – Więc tak: w Hogwarcie są cztery domy – Gryffindor, Ravenclaw, Slytherin i Hufflepuff. Każdy dom ceni sobie inne wartości.
   – Czyli… sama mam wybrać dom, do jakiego chcę należeć?
   – Pewnie, że nie. Nakładają ci na głowę taki dziwny kapelusz, który czyta ci w myślach i dzięki nim może zdecydować, który dom jest dla ciebie odpowiedni.
   – A czy jest możliwe, że nigdzie cię nie przydzielą?
   – Oczywiście, że nie. Każdy trafia tam, gdzie powinien.
   Po kilku minutach do ich przedziału weszła jakaś starsza uczennica i powiedziała, że mają już zacząć się przebierać.
   Wszystkie wyglądały świetnie w swoich szatach. Po chwili pociąg zaczął powoli zwalniać, a w oddali można już było zauważyć wieże zamku.
   – Właśnie zaczyna się nasza przygoda – powiedziała Katniss.
   – Największa w naszym życiu – dopowiedziały pozostałe.
   Pociąg zatrzymał się na stacji w Hogsmeade. Starsi uczniowie bardzo pewnie wyszli na zewnątrz, natomiast pierwszoklasiści – w tym Jennifer z nowo poznanymi dziewczynami – wahali się przy każdym kolejnym kroku.
   – Pierwszoroczni, do mnie! – nawoływał wysoki, trochę puszysty mężczyzna.
   Nie chcąc się sprzeciwiać, każdy nowy uczeń podszedł do niego.
   – Nie macie się, czego bać, cholibka.   Nazywam się Hagrid. Jestem strażnikiem kluczy i gajowym w Hogwarcie. Jak głosi zwyczaj pierwszoroczni muszą przeprawić się do zamku przez jezioro – wskazał swoją wielką ręką na zbiornik wodny. – No już, wsiadajcie do łódek, ale czwórkami! Chyba, że chcecie płynąć pod nimi.
   – Płyniemy razem? – Spytała Jenn.
   – Pewnie.
   Noc była wyjątkowo gwieździsta, wydawało się jakby gwiazdy mrugały do Jenn, dodając jej otuchy.   Nie płynęli zbyt długo. Po drugiej stronie jeziora czekała na nich Anastasia ubrana w seledynową szatę.
   – Czy wszyscy dotarli?
   Rozejrzała się po zgromadzonych uczniach, dokładnie wszystkich obserwując.
   – Wygląda na to, że wszyscy są. A więc chodźcie – powiedziała, po czym ruszyła w stronę wejścia do zamku. Zatrzymali się przed drzwiami prowadzącymi do Wielkiej Sali. – Poczekajcie tu przez chwilę.
   Anastasia zniknęła za ogromnymi drzwiami. Uczniowie nie mając innego wyjścia czekali na nią, jedni z niecierpliwością, inni z lekkim stresem. Po chwili drzwi się otwarły, lecz nie wyszła z nich Anastasia. Stanęła przed nimi kobieta z włosami upiętymi w wysoki kok, z okularami na nosie i surowym spojrzeniem.
   – Zaraz przekroczycie ten próg, aby dołączyć do reszty uczniów. Wcześniej przydzielimy was do waszych domów. Zwą się – Gryffindor, Hufflepuff, Ravenclaw i Slytherin. Zastąpią wam one domy rodzinne. Za osiągnięcia otrzymacie punkty, za złamanie zasad odejmiemy je. Dom, który zbierze najwięcej punktów, zdobywa Puchar Domów. Pora już zaczynać. Za mną.
   Sala była przeogromna i pięknie przystrojona. Pod sufitem wisiały setki świec. Uczniowie szli przez jej środek, natomiast po bokach stały cztery podłużne stoły, przy których już siedzieli pozostali uczniowie. Pierwszoklasiści kierowali się do piątego stołu, przy którym zapewne zasiadali nauczyciele.
   – Ustawcie się tutaj – wskazała miejsce przed małymi schodkami prowadzącymi na podest. – Gdy wyczytam osobę, proszę o podejście. Włożę jej na głowę Tiarę Przydziału, która wyznaczy wam wasze domy – powiedziała McGonagall donośnym głosem, po czym rozwinęła pergamin z nazwiskami.
   – Aithne Jennifer! – gdy usłyszała swoje nazwisko, jej serce zaczęło bić jak oszalałe. Niepewnie podeszła do profesorki i usiadła na krzesełku. Po chwili poczuła jak na jej głowę wkładana jest tiara.
   – Interesujące. Już dawno nie siedziałam na głowie kogoś takiego. Gdzie by cię wysłać... Hmm… Już wiem – RAVENCLAW!
   Ostatnie słowo Tiara wykrzyczała na głos, a młoda czarownica szczęśliwa podeszła do stołu, gdzie siedzieli uczniowie z jej nowego domu. Wszyscy powitali ją z uśmiechem.
   – Concordia Alexia! – z szeregu wystąpiła blondwłosa dziewczynka, kiedy tiara dotknęła jej głowy wzdrygnęła się.
   – RAVENCLAW!
   Szybko podeszła tam gdzie Jenn i usiadła naprzeciw niej.
   – Concordia Nathan! – Alexia spojrzała się na brata, który dumnie zmierzał w kierunku tiary. W duszy liczyła, że nie trafi tam gdzie ona.
   – SLYTHERIN! – kąciki jego ust podjechały lekko do góry. Na taki właśnie wybór liczył.
   – Connors Katniss! – piegowata dziewczyna poznana w pociągu z lekkim opóźnieniem podeszła do profesorki.
   – RAVENCLAW!
   Katniss usiadła obok Jenn, ukazując w uśmiechu swój lekko wyszczerbiony ząb.
   – Corb Patrick!
   – SLYTHERIN!
   – Drauffen Aaron! – Jenn spojrzała na chłopaka. Wciąż wydawał się znajomy. Nie tylko, dlatego, że widziała go z pociągu.
   – GRYFFINDOR!
   Aaron idąc do swojego stołu spojrzał w stronę, gdzie siedziała rudowłosa. Teraz wiedziała, skąd go zna. To on wpadł na nią na Pokątnej. Posłała mu lekki uśmiech, a on go odwzajemnił.
   – Fitzgerald John!
   – SLYTHERIN!
   – Gorawen Brynn!
   – RAVENCLAW!
   – Herbivicus Luna! – w mgnieniu oka znalazła się przy tiarze.
   – SLYTHERIN!
   Luna tylko wzruszyła ramionami i oddaliła się do swojego stolika.
   – Kimble Arlene!
   Po usłyszeniu swojego nazwiska, dziewczynka podeszła nieśmiało do czekającej na nią tiary. Wyglądała naprawdę niepozornie, ale mijając kilku chłopaków poczuła na sobie ich odprowadzający ją wzrok. Wzdrygnęła się.
   – GRYFFINDOR! – usłyszała po chwili i cicho westchnęła. Następnie skierowała się w odpowiednie miejsce.
   – Magnael Salome!
   – HUFFLEPUFF!
   – Megick Helen!
   – SLYTHERIN!
   – Olson Leon!
   – GRYFFINDOR!
   – Russeau Celine!
   – HUFFLEPUFF!
   – Scarlet Sol!
   – GRYFFINDOR!
   – Weber Josh! – chłopak podskoczył jak oparzony słysząc swoje nazwisko. Niemalże natychmiast znalazł się przy tiarze i rozbieganym wzrokiem rozejrzał się po sali.
   – GRYFFINDOR! – Josh spojrzał na Aarona i roześmiał się niekontrolowanie, kiedy zobaczył, że ten przewraca oczami.
   O nie, tak łatwo się od niego nie uwolni.
   Gdy wszyscy pierwszoroczni zostali już przydzieleni do odpowiednich domów, dyrektor wstał i podszedł do mównicy.
   – Jak co roku muszę ogłosić parę ważnych spraw. Pierwszoroczni muszą wiedzieć, że wstęp do lasu jest niedozwolony. Nasz woźny, Filch, przyczepił na drzwiach swojego gabinetu listę niedozwolonych przedmiotów. A teraz, smacznego!
   Na stołach pojawiły się złote półmiski z najróżniejszymi potrawami. Każdy nakładał na swój talerz tyle jedzenia ile tylko chciał. Nie minęła nawet chwila, gdy w pomieszczeniu zaczęły pojawiać się duchy.

   Dumbledore znowu zabrał głos. Oznajmił, że wszyscy mogą udać się do swoich domów.
   Zaraz potem prefekci zaprowadzili pierwszoklasistów na siódme piętro, pod drzwi z kołatką w kształcie orła. Chłopak, który przewodził Krukonom, powiedział, że jako jedyni nie posiadają hasła. Aby wejść do domu musieli odpowiedzieć na zagadkę orła.
   Pokój wspólny był okrągły i bardzo obszerny. Większy od wszystkich pokoi w Hogwarcie. Okna przedzielały ściany obwieszone błękitno–złotymi, jedwabnymi tkaninami. Na kopulastym sklepieniu namalowano srebrne i złote gwiazdy, które widniały również na granatowym dywanie pokrywającym podłogę. W pokoju znajdowały się stoliki, fotele, biblioteczki, a w niszy – naprzeciw drzwi – stał wysoki posąg z białego marmuru, przedstawiający Rowenę Ravenclaw. Widok za oknem był interesujący. Obejmował góry, błonia i stadion Quidditcha.
   – Witajcie w Pokoju Wspólnym Krukonów. Sypialnie chłopców znajdują się po lewej stronie pomieszczenia, natomiast sypialnie dziewczyn znajdują się po prawej stronie. Wasze rzeczy już tam na was czekają. Idźcie się rozpakować – powiedziała wysoka blondynka z odznaką prefekta na piersi, po czym wszyscy nowi Krukoni udali się na poszukiwanie swojego lokum. Jenn, razem z Alexią i Katniss oraz dwiema innymi dziewczynami, wspólnie dostały się do dormitorium.
   Rudowłosa od razu zajęła łóżko przy oknie, natomiast Alexia i Katniss pozajmowały łóżka obok niej.
   – Nadal nie mogę uwierzyć, że tu jestem – powiedziała Jennifer, siadając na parapecie okna.
   – Pamiętaj, to dopiero początek naszej przygody – Katniss usiadła naprzeciw niej. – Wszystko dopiero przed nami.
Lydia Land of Grafic