piątek, 14 sierpnia 2015

Rozdział pierwszy. Tajemniczy list

   Przez lekko rozchylone zasłony wiszące w oknie wleciały pierwsze promienie słońca. Delikatny wiaterek musnął twarz rudowłosej dziewczynki, powodując jej pobudkę. Nieprzytomnym wzrokiem spojrzała na zegarek. Wskazywał godzinę 826.
   – Nie ma szans. Nie wstaję – przewróciła się na drugi bok i z powrotem zamknęła oczy.
   Niestety, niedane jej było ponownie zasnąć. Kilka minut później na jej łóżko wskoczył czternastoletni chłopak.
   – Wstawaj, gwiazdeczko. Szkoda dnia!
   – Dylan, złaź ze mnie! – krzyknęła zdenerwowana i próbowała jeszcze bardziej przykryć się kołdrą, ale jej kuzyn skutecznie to uniemożliwił.
   W gruncie rzeczy Jennifer wiedziała, że już nie będzie miała możliwości zasnąć, ale chciała, chociaż poleżeć z zamkniętymi oczami i rozkoszować się otaczającą ją ciszą. Jednak Dylan miał zgoła inne plany…
   – Nie możesz cały dzień leżeć w łóżku – zauważył, opierając ręce na biodrach i z rozbawieniem na nią spoglądając.
   – A właśnie, że mogę!
   – Głupiutka Jenn… – westchnął z uśmiechem. – Myślisz, że ci na to pozwolę?
   Po wypowiedzianym pytaniu chłopak bez większych wstępów zaczął łaskotać swoją kuzynkę, tym samym wywołując u niej salwę śmiechu.
   – Dy-Dylan! Prze-przestań! – mówiła błagalnie, próbując złapać oddech między napływającymi chichotami.
   – A magiczne słowo? – nie dawał za wygraną.
   – Pro-Proszę!
   – Jak sobie życzysz – chłopak wreszcie przestał ją łaskotać i usiadł na brzegu łóżka. Uważnie się jej przyjrzał.
   Odkąd pamiętał, Jennifer zawsze była rannym ptaszkiem. Nie miał pojęcia, dlaczego dzisiaj, w tak wyjątkowy dzień, nagle postanowiła przeleżeć w łóżku cały poranek, popołudnie i wieczór…
   Kiedy napotkał jej piorunujące spojrzenie, cicho się roześmiał.
   – Coś nie tak? – zapytał po chwili.
   – Przerwałeś mi wspaniały sen – powiedziała naburmuszona.
   Dylan skrzyżował ręce na piersi.
   – Naprawdę? – wyraził zainteresowanie. – Jaki?
   – We śnie byłam czarownicą i mogłam zamienić cię w żabę.
   – I co w tym wspaniałego? – zdziwił się.
   – To, że byłeś żabą. I nie było nikogo, kto mógłby cię odczarować.
   Chłopak lekko się uśmiechnął, a zaraz potem udał, że głęboko się nad czymś zastanawia.
   – Ciekawe jakbym wyglądał, jako żaba… – powiedział w końcu.
   – Pewnie zielono – Jennifer rzuciła z przekąsem.
   Brunet z westchnieniem wstał z łóżka, podszedł do ogromnej szafy, a kiedy ją otworzył, zaczął przeglądać wiszące wewnątrz ubrania.
   – Co robisz? – Jennifer spojrzała na niego, przekrzywiając głowę.
   – Nie widać? Szukam dla ciebie jakiegoś stroju na dziś.
   – Nigdzie się stąd nie ruszam. Daruj sobie.
   Chłopak spojrzał na nią, pozornie rozgniewany.
   – Liczę do trzech – oznajmił z powagą. – Jeżeli nie wyjdziesz z łóżka, osobiście i bez żadnych skrupułów ściągnę z ciebie piżamę. Wybieraj, Jenn – na jego usta wkradł się lekki uśmiech, a lewa brew nieznacznie się uniosła.
   Znała go od urodzenia i spędzała z nim bardzo dużo czasu. Nie wierzyła jednak, że jest w stanie zrobić to, czym właśnie jej zagroził.
   Widząc jej wahanie, Dylan podszedł do wciąż leżącej dziewczyny i oparł ręce na brzegu łóżka.
   – Raz… – zaczął przeciągle.
   Źrenice Jennifer natychmiast się powiększyły. Przecież to na pewno kłamstwo… Prawda?
   – Dwa… – Dylan chwycił za nogawki jej krótkich spodenek i lekko się uśmiechnął.
   – Nie odważysz się! – zagroziła mu cicho, ale stanowczo.
   Kiedy chłopak nabrał powietrza i już miał wypowiedzieć kolejną cyfrę, rudowłosa w panice dała za wygraną.    
   – Dobra, dobra! Już wstaję… – wywróciła oczami i spojrzała z niesmakiem na kuzyna, który triumfalnie się uśmiechnął. Nie mogła znieść tego, że dała mu satysfakcję. Wręcz natychmiastowo zmieniając swoją decyzję, z powrotem opadła na miękką poduszkę i skrzyżowała ręce na piersi.
   – Albo jednak nie – burknęła pod nosem i odwróciła wzrok w stronę okna.
   Po chwili usłyszała jak Dylan wychodzi z pokoju. Posunęła się za daleko? Powiedziała coś nie tak? Przecież po prostu chciała zostać dłużej w łóżku. To wszystko. Ten zwariowany chłopak nie mógłby przecież… 
   Przerwała swoje myśli, gdy w drzwiach jej pokoju znowu pojawił się Dylan. Wyglądał na naprawdę zdenerwowanego. Chociaż nie… Nie był zdenerwowany. Zwyczajnie zmęczony jej bezustannym uporem.

   – Chciałem załatwić sprawę pokojowo, ale widzę, że muszę wziąć to na poważnie – powiedział z tajemniczym uśmiechem i szybkim krokiem podszedł do łóżka Jennifer.
   Nie minęła chwila, kiedy wylądowała na jego rękach.
   – Dylan! – krzyknęła protestująco. – Co ty wyprawiasz?! Puść mnie!
   Zaczęła się szamotać, ale Dylan był silniejszy niż myślała. Na marne jej wszelki wysiłek…
   Skierował się w stronę łazienki i dopiero wtedy rudowłosa usłyszała szum lejącej się z kranu wody. Od razu zorientowała się, co jej kuzyn miał w zanadrzu.
   – Dylan, to nie jest zabawne! – próbowała przemówić mu do rozsądku, ale bezskutecznie.
   Gdy tylko znaleźli się w łazience, brunet bezceremonialnie wrzucił swoją kuzynkę do wanny z lodowatą wodą.
   Krzyk dziewczyny można było usłyszeć dosłownie w całym domu, przez co praktycznie natychmiast na piętrze pojawili się rodzice rudowłosej.
   – Co się tutaj dzieje?! – William, ojciec Jennifer, z niedowierzaniem chwycił się za głowę i po chwili przeniósł wzrok na siostrzeńca swojej żony.
   – Wygląda na to, że trochę zbyt brutalnie obudziłem Jenn – powiedział, lekko zawstydzony wynikłą sytuacją.
   Tak, masz za swoje, rudowłosa pomyślała przelotnie posyłając mu mordercze spojrzenie.
   Tymczasem Elena z niedowierzaniem pokręciła głową.
   – Ty – wskazała na Dylana. – przynieś Jennifer coś do przebrania. A ty – przeniosła wzrok na córkę. – Wyjdź z wanny i natychmiast się wysusz. Chyba nie chcesz leżeć w łóżku z wysoką gorączką, prawda?
   Po tych słowach rodzice dziewczyny wyszli z łazienki i zamknęli za sobą drzwi.
   Dylan z delikatnym uśmiechem spojrzał na stojącą na małym dywaniku, trzęsącą się kuzynkę.
   – Nie żeby mnie to w jakiś sposób podniecało, ale twoja piżama lekko prześwituje – powiedział stosunkowo niskim głosem, z niecierpliwością oczekując jej reakcji.
   Nie musiał długo czekać. Po niedługiej chwili w jego stronę nadleciała suszarka do włosów, a zaraz po niej butelka z szamponem i małe lusterko, którego Elena używała codziennie rano. W niedługim czasie łazienka wyglądała jak totalne pobojowisko.
   – Jenn, uspokój się! – chłopak próbował opanować sytuację. – Nie musisz we mnie rzucać tymi wszystkimi przedmiotami. Zobacz, potłukłaś nawet lustro swojej mamy…
   Brunet z niedowierzaniem spojrzał na swoją kuzynkę i natychmiast zamilkł. Jej źrenice były rozszerzone od strachu.
   – Dylan… – zaczęła przeciągle, starając się wydobyć z gardła choćby najcichszy głos. – To… To wcale nie byłam ja…     
   – Jenn, o czym ty…
   Nie zdążył nawet dokończyć pytania, kiedy w łazience z powrotem pojawili się Elena i William.
   – Oboje macie szlaban! – Elena krzyknęła ze zdenerwowaniem, pospiesznie rozglądając się po pomieszczeniu. – Nieodwołalnie. Żadne z was nie wyjdzie z domu dopóki mu na to nie pozwolę. Czy to jasne?
   Oboje przytaknęli posłusznie, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć.
   – Macie natychmiast posprzątać ten bałagan, ubrać się i zejść na śniadanie – oznajmiła z niesamowitą powagą. – I jeszcze jedno – popatrzyła na córkę. – Ktoś przysłał do ciebie list. Leży w salonie, na szklanym stoliku.
   Zaraz po wyjściu rodziców, Dylan bez słowa wrócił do pokoju kuzynki i przyniósł jej ubrania, aby w końcu mogła wrzucić na siebie coś suchego i zszedł na dół, do salonu.
   Wkrótce pojawiła się tam i Jennifer. Z zaciekawieniem przyglądała się białej kopercie ze szmaragdowymi literami.
   – To chyba pomyłka – stwierdziła, wycierając jeszcze wilgotne włosy.
   – Niemożliwe. Są tu twoje dane, widzisz? – Dylan wskazał na zgadzający się adres i nazwisko. – To na pewno list do ciebie. Otwórz go.

   – No dobrze – Jennifer delikatne rozerwała kopertę i z uwagą czytała list.
   – Mojej sowy? Dylan czy to znowu jakiś twój dowcip?
   – Tym razem to nie ja – wziął list od Jennifer przyglądając mu się uważnie. – Trochę się różni od tego, który ja dostałem.
   – Ty też dostałeś taki list? – spytała ze zdziwieniem Jennifer.
   – Tak. Dokładnie dwa lata temu.
   – A to oznacza… że jesteś czarodziejem? Magia naprawdę istnieje?
   – Oczywiście.
   – Udowodnij to.
   – Nie mogę czarować poza szkołą. A poza tym, chyba nie muszę ci udowadniać, że magia istnieje. Po tym, co się stało w łazience nie powinnaś mieć, co do tego wątpliwości.
   – Więc to nie żart? To wszystko prawda?
   – Oczywiście.
   – Dlaczego nie mówiłeś, że jesteś czarodziejem?
   – Po pierwsze. Czarodzieje nie mogą się ujawnić przed mugolami.
   – Przed kim?
   – Przed osobą niemagiczną. A po drugie uznałabyś, że się wygłupiam.
   – Coś w tym jest.

   Jennifer spojrzała raz jeszcze na list, a następnie na kartkę ze szkolnym wyposażeniem. Próbowała sobie wyobrazić reakcję sprzedawcy w księgarni, gdy pokaże mu wykaz podręczników.
   – Nie kupisz tego w normalnej księgarni – zaśmiał się Dylan. – Musisz się udać, według twojego listu, na Ulicę Pokątną.
   – A jak mam się tam dostać? Nawet nie wiem gdzie to jest.
   – Myślę, że w tym pomogę ja – za ich plecami rozległ się obcy głos. Jenn i Dylan odwrócili się gwałtownie. Za nimi stała kobieta w granatowej szacie. Włosy miała upięte w wysokiego koka.
   – Kim pani jest?
   – Nazywam się Anastasia Fortis. Ty zapewne jesteś Jennifer?
   – Tak, ale… skąd pani to wie?
   – Zostałam przysłana, aby pomóc ci w dostaniu się na Ulicę Pokątną – uśmiechnęła się do niej. – Jesteś gotowa?
   – Chyba… tak.
   – Nie bój się, gwiazdeczko. Pójdę z tobą – Dylan objął kuzynkę ramieniem i posłał jej przyjacielski uśmiech.
   – Więc chodźcie – oznajmiła entuzjastycznie. – Złapcie mnie za ręce i trzymajcie się mocno.
 Po chwili wahania dzieci spełniły prośbę kobiety i zaraz potem cała trojka zniknęła z głośnym trzaskiem.

   Znaleźli się na zatłoczonej uliczce. Po obu jej stronach znajdowały się sklepowe witryny. Na jednej z nich stały manekiny odziane w różnorodne szaty. Cóż… „stały” to złe określenie. Manekiny „prezentowały” noszone przez nie szaty. Jennifer nie mogła odwrócić wzroku od żadnego sklepu, natomiast Dylan czekał aż jego kuzynka wreszcie odejdzie od danej wystawy.
   – No dobrze. Tutaj was zostawię. Muszę kupić kilka materiałów. Znajdziecie mnie w którejś z kawiarń – Anastasia oznajmiła niezwykle neutralnie i gdy już miała odchodzić, nagle coś jej się przypomniało. – I jeszcze jedno – dodała po chwili. – Zacznijcie swoją wycieczkę od wizyty w Banku Gringotta. To ten biały budynek na końcu ulicy.
   – No chodź, gwiazdeczko – Dylan ze znudzeniem pociągnął kuzynkę za rękę. – Będziesz miała czas, aby się tu rozejrzeć.
   – Ale… ja nie mam pieniędzy.
   – Spokojnie. I tak miałem zamiar wybrać się na zakupy, więc mogę zapłacić i za twoje.
   – Nie chcę żebyś za mnie płacił.
   – Więc inaczej… – westchnął. – To jest pożyczka. Oddasz mi pieniądze, kiedy wrócimy do domu, zgoda?
   – Zgoda. To gdzie najpierw?
   – Moja droga, najpierw to ja muszę pieniądze wymienić. Nie zapłacimy tu mugolskimi.

   Weszli do ogromnego, białego budynku. Przy biurkach pracowały Gobliny. Jeden spojrzał na Jennifer, mrucząc coś w stylu „kolejny człowiek się patrzy”. Dziewczynka trzymała się blisko swojego kuzyna, gdy ten wymieniał banknoty na stosy złotych, srebrnych i brązowych monet.
   – Dziękuję – powiedział do jednego z goblinów i odwrócił się do Jennifer. – Chodź, gwiazdeczko.
   – Co to za pieniądze?
   – Te złote to galeony, srebrne – sykle, a brązowe to knuty. Jeden galeon to 17 sykli, a jeden sykl to 21 knutów.
   – To gdzie idziemy najpierw?
   – Najpierw po szatę.
   Weszli do sklepu z szyldem Madame Malkin. Jenn od razu została zabrana na przymiarkę, gdy właścicielka spytała ją czy pierwszy raz jedzie do Hogwartu.   Dylan tylko stał i się przyglądał jak jego mała gwiazdeczka stoi z rozłożonym na ramionach czarnym materiałem. Nawet podeszła do niego jedna z pracownic, pytając, czy on też przyszedł po szatę.
   Nie minęło nawet piętnaście minut, kiedy Jennifer stała przed nim z zapakowanymi szatami. Kociołek kupili szybko, nawet nie było się, nad czym zastanawiać.
   – Co musisz jeszcze kupić?
   – Podręczniki i… różdżkę.
   – Po książki pójdziemy na samym końcu żeby tyle nie nosić.
   Weszli do sklepu Ollivandera. Nie był duży, ale za to bardzo pojemny. Na ścianach było dużo długich i wąskich pudełek. Jenn nawet nie zdążyła się rozejrzeć, gdy nagle zmaterializował się przed nią sprzedawca.
   – Witam, zapewne przybyłaś, aby nabyć u mnie różdżkę? – zapytał z uśmiechem.
   – Tak – odpowiedziała niepewnie.
   – Wspaniale. Powiedz mi, w której ręce jest moc?
   – Jestem praworęczna – odpowiedziała pospiesznie. Po chwili magiczny metr zaczął ją dokładnie mierzyć.
   – Proszę wypróbować tę. 15 i ¼ cala, Brzoza, Włókno z serca Smoka, Giętka.
   Chciała lekko machnąć różdżką, ale sprzedawca zaraz wyrwał ją z ręki dziewczyny. Nie protestowała. Widocznie on wiedział lepiej.
   – Wypróbuj tę. 9 cali, Lilak, Kolec jadowy Akromantuli, Sztywna.
   Chwyciła różdżkę, ale od razu została jej pozbawiona.
   – Może ta będzie odpowiednia. 12 i ¾ cala, Drzewo różane, Włos z grzywy Jednorożca, Bardzo giętka.
   Podał różdżkę i gdy tylko ją chwyciła, poczuła przyjemne ciepło rozchodzące się po całym ciele. Uśmiechnęła się przy tym lekko i usłyszała głos sprzedawcy.
   – Różdżka sama wybiera sobie czarodzieja. Ta, która cię wybrała jest bardzo ufna swojemu właścicielowi. Dbaj o nią – gdy to powiedział zapłaciła za różdżkę, a on zniknął na zapleczu.
   – Do widzenia – powiedziała z nadzieją, że to usłyszał.
   – Zostały tylko podręczniki i będziemy mogli wracać – Dylan oznajmił entuzjastycznie, zamykając za sobą sklepowe drzwi.
   – Mam tylko nadzieję, że to nie jest sen.
   – To nie sen – zapewnił. – To nasza rzeczywistość.
   Gdy przechodzili obok sklepu z miotłami, usłyszeli jakiś hałas. Po chwili, przez główne drzwi wypadł ciemnowłosy chłopiec, dosłownie zwalając Jennifer z nóg.
   – Aaron! Co ty na Merlina wyprawiasz?! – podchodzący do niego brunet widocznie się oburzył.
   Jednak chłopak nie zdążył odpowiedzieć, ponieważ jego starszy towarzysz pociągnął go za kaptur bluzy, tym samym zmuszając go do podniesienia się z oszołomionej Jennifer.
   – Nic ci się nie stało? – zapytał, pomagając jej wstać.
   – N-nie.
   – Lucas? Co ty tu robisz? – Dylan popatrzył na podającego rękę Jennifer chłopaka i lekko się zdziwił.
   – Dylan! Nie wiedziałem, że już umawiasz się z dziewczynami.
   – A ja nie wiedziałem, że dorabiasz, jako niańka…
   – Dobrze cię znowu widzieć.
   – Ciebie również. Więc to jest Aaron, tak? – zapytał dla upewnienia.
   – Tak. A kim jest twoja towarzyszka?
   – To moja kuzynka, Jennifer.
   – Co powiesz na to, żeby gdzieś usiąść? – zaproponował. – Dzieciakom kupi się coś słodkiego, a my sobie pogadamy.
   Dylan ochoczo poparł propozycję przyjaciela i po chwili wszyscy siedzieli w jednej ze znajdujących się na ulicy kawiarni. Lucas postanowił zamówić mocne espresso, a jego czerwony po korzonki włosów, siedzący obok Jennifer kuzyn zrezygnował z czegokolwiek, twierdząc, że nie ma nic ochoty. Rudowłosa natomiast poprzestała na gałce waniliowych lodów.
   – Dylan…? – Lucas zapytał wyczekująco i podnosząc brew, spojrzał na przyjaciela.
   – Latte – brunet oznajmił krótko i zdecydowanym ruchem zamknął kartę.
   – Typowe – z uśmiechem wywrócił oczami i przeniósł wzrok na Jennifer. Jej reakcja podpowiedziała mu, że podzielała jego zdanie. A więc wiedziała…
   Po niedługim czasie każdy otrzymał swoje zamówienie. Oprócz Aarona, rzecz jasna.
   – Twoi rodzice już wrócili z misji?
   Lucas przez chwilę wpatrywał się w swoją kawę, nie odpowiadając.
   – Pytałem w Ministerstwie – odpowiedział po chwili. – Ciągle mnie zbywają.
   – To jeszcze nie znaczy, że oni nie wrócą.
   – Wiem, ale… każdy mi mówi, że mam być dzielny i czekać na ich powrót. Tylko ta misja trwa już sześć miesięcy.
   – W pewnym stopniu cię rozumiem. Moja rodzina praktycznie się mnie wyrzekła. Ale to ty musisz zdecydować, czy będziesz chował w sobie żal, czy pójdziesz naprzód.
   – Nie cierpię, kiedy się tak wymądrzasz – zaśmiał się po raz pierwszy podczas tej rozmowy. – Ale dzięki. Taka gadka serio pomaga.
   – Wiesz, gdzie mnie znaleźć – Dylan poklepał go po ramieniu. – Dobra, to my się z Jenn zbieramy. Cześć, Aaron. Do zobaczenia Lucas.
   Gdy Dylan i Jenn byli już przy drzwiach usłyszeli strzępek rozmowy Lucasa i Aarona.
   – Aaron, co ci jest? Dlaczego w ogóle się nie odzywasz?
   – Widziałem aniołka – oznajmił nagle – Umarłem, prawda?

   Po kupieniu wszystkich potrzebnych podręczników, Dylan i Jennifer szczęśliwym trafem odnaleźli Anastasię, która wedle ich życzenia teleportowała się z nimi z powrotem do domu dziewczyny.
   – Zapomniałabym. To twój bilet na pociąg – oznajmiła z uśmiechem i podała wspomniany przedmiot nieco zdziwionej jedenastolatce, po czym zwyczajnie zniknęła.
    Jennifer bezwładnie opadła na kanapę i zamknęła oczy. Wciąż nie mogła uwierzyć w to, co działo się wokół niej. Ona? Czarownicą? Szkoła magii, zaklęcia, eliksiry, różdżki, czary… Wszystko brzmiało jak niepodważalny absurd. A jednak… Właśnie wróciła z magicznych zakupów. Mało tego: teleportowała się. Zrobiła coś, co uważała za niemożliwe do wykonania.
   Racja, Dylan opowiedział jej, co nieco o magii, ale i tak z trudem potrafiła przyjąć to do wiadomości.
   – Zmęczona? – brunet zapytał z lekkim rozbawieniem i usiadł obok niej.
   – To nie jest sen, prawda? – zapytała, otwierając oczy. – Nie obudzę się zaraz w swoim pokoju?
   – Nie, Jenn. Wszystko dzieje się naprawdę – przyznał. – Jesteś czarownicą i będziesz uczęszczała do szkoły magii.
   Rudowłosa spojrzała na swoją śnieżnobiałą sowę i lekko się uśmiechnęła.
   – Nazwę ją Etain. Co ty na to?
   Zanim chłopak zdążył otworzyć usta, spotkał się z przenikliwym spojrzeniem swojej ciotki, która razem z mężem właśnie wróciła do domu.
   – Jennifer – zmierzyła córkę wzrokiem. – Wytłumacz mi, co w naszym salonie robi to zwierzę? Nie wspominając już o tych wszystkich książkach.
   – Zaraz ci wszystko wytłumaczę…
   – Mam taką nadzieję.
   Uprzedzając swoją kuzynkę, Dylan podszedł do stolika, na którym leżał list i podał go ciotce.
   Kobieta z uwagą i nieukrywanym zdziwieniem wczytywała się w każde kolejne słowo.
   – To jakiś żart, tak? – zapytała, kiedy dotarła już do ostatniej kropki i podała list mężowi.
   – Nie, ciociu. To wszystko prawda – Dylan zerknął przez ramię na Jennifer i lekko przygryzł dolną wargę swoich ust. – Wasza córka potrafi czarować. To, dlatego zastaliście w łazience taki bałagan. Jenn nie musiała nawet dotykać tych wszystkich przedmiotów żeby zaczęły fruwać po całym pomieszczeniu.
   – Dylan, to nie jest zabawne…
   – Oczywiście, że nie, ciociu. Ale to prawda – oznajmił cicho. – Ja też jestem czarodziejem.
   Brunet spojrzał na stertę książek i pudeł leżących tuż obok kanapy. Westchnął. Z tylnej kieszeni spodni wyjął przypominający wyrzeźbiony patyk przedmiot.
   – Zobacz, to moja różdżka. A to… – sięgnął tym razem po podręcznik. – … książka na moje magiczne zajęcia.
   Chłopak przeniósł wzrok na Williama.
   – Wujku?
   Mężczyzna spojrzał na roztrzęsioną Elenę i cicho westchnął.
   – Brzmisz wiarygodnie, ale nie wiem, co o tym sądzić. Poza tym, wymknęliście się z domu podczas szlabanu.
   Jennifer odwróciła wzrok w stronę okna. Nie chciała kłócić się z rodzicami, ale wiedziała, że to nie będzie łatwe. Zostali postawieni przed faktem dokonanym. Ich córka była czarownicą i będzie musiała przenieść się do szkoły magii. Przecież nie mogli zaakceptować czegoś takiego zaraz po otrzymaniu wiadomości…
   – Mamo, tato – rudowłosa odezwała się nagle. – Wiem, że trudno wam to przyjąć, ale Dylan mówi prawdę. Też byłam zdziwiona. Jednak… chcę spróbować. Chcę pójść do szkoły magii.
   William i Elena spojrzeli na swoją córkę z rodzicielską troską. Pragnęli dla niej wszystkiego, co najlepsze. Nie mieli, więc wyjścia. Jeżeli Jennifer chciała właśnie tego, musieli zaakceptować jej wybór.
Lydia Land of Grafic